Wywiad: Zdrowie nie wybiera... Kania kończy karierę
Problemy zdrowotne spowodowały, że napastnik Korony Stróżewo Karol Kaniewski musiał zakończyć swoją przygodę piłkarską. Zapraszamy na długą rozmowę z popularnym Kanią, który opowiada o całej swojej karierze.
To jest jedna z trudniejszych rozmów w Twoim życiu?
No na pewno nie należy ona do łatwych.
Przez ile lat jesteś związany z futbolem?
W seniorskiej piłce gram od 2001 roku. Pamiętam ten rok dobrze. Wchodziłem wtedy do pierwszego zespołu Polonii, z którą wywalczyłem awans do IV ligi. Biorąc jeszcze pod uwagę roczniki młodzieżowe, w których też trochę spędziłem, to łącznie będzie grubo ponad 20 lat grania.
To podjąć decyzję było…
trudno, bardzo trudno. Sama myśl o „zawieszeniu butów na kołku” pojawiła się już rok temu. Dokładnie było to kilkanaście dni po tym, jak odnowiła mi się drugi raz kontuzja. Stwierdziłem jednak, że nie ma co się poddawać. Zaciskałem zęby i chodziłem po różnych lekarzach, którzy podnosili mnie na duchu. Mówili: będzie dobrze lub wyjdziesz z tego. Wówczas pojawiała się iskierka nadziei, że to nie koniec. Gdy ból ustępował na jakiś czas, zaczynałem wykonywać w domu różne ćwiczenia, bez biegania. Po chwili jednak ból wracał i myśli znów te same. W ostatnim czasie podjąłem ostateczną decyzję, że to nie ma dalszego sensu. Nie na takim poziomie, jakim ja bym chciał. W środku gdzieś jest jeszcze mała nadzieja, że się uda wrócić… Ale jeśli wrócę do grania, to tylko ze znajomymi na orliku lub też hali.
Może zacznijmy od początku. Jak w ogóle się pojawiła piłka w Twoim życiu?
Obawiałem się tego pytania i chyba jest ono najtrudniejsze, jakie mogłeś mi zadać (śmiech).
Chwila ciszy…
Nie wiem, naprawdę nie wiem. Nie umiem Ci sensownie odpowiedzieć na to pytanie. Nigdy nie miałem swojego idola... Może dlatego, że tylko ona leżała w domu? I pewnie stąd to się wzięło, no a dalej to samo poszło.
Pamiętasz pierwszy trening w Polonii?
Pamiętam i to bardzo dobrze. W ogóle śmieszna sprawa, bo zaczynałem jako bramkarz. Sam z siebie chciałem grać na tej pozycji. Poszedłem na stadion bez rękawic i w zwykłych trampkach. Zajęcia mieliśmy za bramką od strony szatni. Trenerem był Leszek Chrzan. Wszystko potoczyło się całkiem inaczej… W zespole byłem dopiero trzecim bramkarzem. Graliśmy jakiś sparing, a brakowało ludzi do grania w polu. No to stwierdziłem: co mi tam, pójdę zagrać. Tak już zostało i chyba dobrze wyszło, mimo wszystko.
Przez te ponad 20 lat z iloma klubami byłeś związany?
Z dwoma – Polonia i Korona. Były propozycje z innych drużyn, ale ja nie chciałem skakać z kwiatka na kwiatek. Wolałem stabilizację.
No to zacznijmy od Polonii.
No to tak, jak mówiłem wcześniej. Był to rok 2001. Miałem wówczas 19 lat i to był ten czas, gdzie kończyłem wiek juniora, a zaczynałem seniora. Graliśmy w klasie okręgowej i w tym sezonie wywalczyliśmy awans do IV ligi. Debiutu co prawda nie pamiętam, ale w głowie mi się zapisała pierwsza bramka. Były to lokalne derby u siebie z Margoninem, które wygraliśmy. No a wejście do drużyny miałem naprawdę fajne. Bo byłem najlepszym strzelcem drużyny, kręciło się w okolicach 20 bramek. Dokładniej liczby nie pamiętam. W ataku grałem wtedy z Tomkiem Gerke i z nim się ścigałem o pozycję numer jeden.
W kolejnych sezonach – i to jest dla mnie istotne, mam wewnętrzną satysfakcję – może nie strzelałem dużo bramek, ale jak już strzelałem, to były one ważne. W Polonii spędziłem dziesięć lat i z tego czasu mam dużo fajnych wspomnień. Była to zawsze zgrana ekipa. I tak sobie teraz myślę, że gdyby każdy z nas miał wtedy taki rozum, jak ma teraz, to byśmy nie grali w tej IV lidze, tylko wyżej. Mimo wszystko, umiejętności mieliśmy wszyscy. Były takie momenty, że nie łapaliśmy się do 18-stki meczowej. Po treningach była wywieszona lista, kto zasługuje na grę, a kto nie. Teraz to rzadkość. Wszyscy robili to z pasji, dzisiaj to wygląda trochę inaczej. W ogóle kończyć granie chciałem w Chodzieży. W miejscu, gdzie to się zaczynało.
Później była Korona.
Rok 2011. W Polonii miałem problemy. Pokłóciłem się z trenerem. Przed sezonem prezentowałem się dobrze w sparingach. Byłem w dobrej formie, a mimo to mnie nie wpuszczał w meczach ligowych. Miałem do niego duży żal, że nie dał mi poważnej szansy. W dodatku po paru kolejkach ligowych przytrafiła się kontuzja. Powiedziałem zarządowi, że nie ufam trenerowi i chce odejść. Zimą przeszedłem do Korony po namowach Piotra Jankowskiego i prezesa Sławka Lisiewicza. Początkowo było to wypożyczenie, ale po pewnym czasie stwierdziłem, że przechodzę do Korony definitywnie. W Koronie znałem chłopaków, łatwo było wejść.
Wejście do drużyny miałeś…
mocno średnie. Mam żal tylko i wyłącznie do siebie, że nie dałem tyle, ile chciałem. Chociaż pozytywy były. Był przecież sezon, gdzie zdobyliśmy 109 bramek. To jakaś masakra. Mega sprawa. Środek tabeli, a my mieliśmy taką skuteczność. Patrząc na cały pobyt – bywały fajne momenty, ale tych gorszych też nie brakowało. Teraz w szatni często wspominamy różne mecze. Żal mi tego wszystkiego ze względu na super atmosferę w Koronie i mam sentyment do tego klubu. Biorąc pod uwagę mój pobyt w Koronie sportowy… ja się go trochę wstydzę. Tutaj zaczęły się poważniejsze kontuzje..
Pierwsze problemy zdrowotne pojawiły się trzy lata temu?
Tak, leczyłem wtedy kontuzje kolana. Urazu doznałem w meczu sparingowym. Typowa mechaniczna kontuzja, która często pojawia się w tym sporcie. Miałem pękniętą łękotkę i naderwane więzadła krzyżowe. Wyleczenie wraz z rehabilitacją zajęło mi około dziewięć miesięcy. Później były problemy z Achillesem.
Po wyleczeniu tej kontuzji na ile wróciłeś?
Był to dobry rok.
Marek w roli trenera debiutował w meczu z Pogonią Łobżenicą w marcu 2014 roku. Z tego co pamiętam, Ty wracałeś po tej kontuzji?
Tak. Wygraliśmy 4:3.
Strzeliłeś bramkę zwycięską?
W tamtym meczu strzeliłem dwie bramki. Dobrze, że mi przypomniałeś. To też było ciekawe, bo to był pierwszy mecz od momentu narodzin mojego syna. Chciałem zrobić dla niego kołyskę, co prawda minął rok, ale wcześniej nie było to możliwe. Musiałem długo czekać, ale to bardzo fajne doświadczenie.
I to Markowi chyba najwięcej zawdzięczasz?
Absolutnie masz rację. W momencie, gdy Marek przyszedł do Polonii, grało się system 4-4-2. Ja byłem przez ten czas jego partnerem w ataku. Dużo się przy nim nauczyłem i on o tym wie. Opierdzielał mnie co mecz, ale miało to pozytywny wpływ, dlatego bardzo się ucieszyłem, kiedy przychodził do Korony.
Pamiętasz swój ostatni mecz?
Pamiętam ostatnie dwa spotkania. Niestety, były przegrane. Pierwszy z nich w Stróżewie z Polonią 2:4 (sezon 2015/2016 – dop.). Wracałem wtedy po sześcio tygodniowej przerwie spowodowanej kontuzją tego nieszczęsnego Achillesa. W tamtym czasie czułem duży „gaz”. Tydzień później drugi mecz w Czarnkowie niestety przegrany 0:4. Po tym spotkaniu, w kolejnym tygodniu, na wtorkowym treningu wszystko się posypało. Od tamtego momentu zaczął się cały bałagan z nogą.
Spodziewałeś się, że tamte mecze są Twoimi ostatnimi?
Nie. Absolutnie nie. Nie dopuszczałem takiej możliwości. Powiedziałem sobie, niech to trwa rok, ale wracam. Rzeczywistość okazała się inna. Wszystko okazało się zbyt poważne. Po bardzo długich namysłach stwierdziłem, że w moim przypadku to już nie ma żadnego sensu. Biorąc pod uwagę mój wiek i czas, który zajmie mi, aby wrócić do zdrowia. Nie będę wstanie grać na takim poziomie, jakim będę chciał, a to jest dla mnie bardzo ważne. Mógłbym jeszcze gdzieś pograć za rok czy za dwa, ale wróciłbym, dajmy na to w wieku 36 lat i – mówiąc kolokwialnie – kaleczyłbym ten sport
Jest żal?
Ogromny. Byli ludzie, z którymi się chciało grać. Jeden za drugim szedł w ogień.
Jaka to świadomość, że pewien ważny rozdział w Twoim życiu dobiega do końca?
Wiesz co… tego nie idzie określić słowami. Robisz coś całe życie i nagle, właściwie z dnia na dzień, bo tak jest z kontuzją, to się kończy. To jest tak, że zawsze będzie nadzieja, aby pograć, dopóki nóg Ci nie urwie. Tak długo, jak będziesz chodził, to zawsze jest nadzieja, że uda się wrócić na boisko. Chciałbym grać na dobrym poziomie, a nie tylko być na boisku. Dajmy szanse innym.
Co najlepiej wspominasz przez ten czas, pomijając wydarzenia boiskowe.
Wiesz co, pierwsza myśl, to atmosfera po meczach, zarówno w Polonii, jak i Koronie. Przychodzisz na stadion dla atmosfery, dla ziomków, z którymi grasz w piłkę. Tak było i w Polonii i Koronie. Drużyna obecnie prowadzona przez Trzebniaka rozwija się i ja to widzę. Gra zaczyna wyglądać coraz lepiej, więc ten ból jest podwójny, że ja nie mogę dołożyć coś od siebie.
Powrotów z wyjazdów meczowych będzie brakować?
Będzie.
Działo się na nich?
No tych przygód było sporo (śmiech).
Zdradzisz coś?
To co było w szatni, zostaje w szatni. Tego chce się trzymać. Chociaż pamiętam dwie sytuację.
Pierwsza z nich to nie jest z „tych” historii powrotnych, a zwykłe wydarzenie już pomeczowe. Wtedy jednak było sporo strachu…Za czasów gry w IV lidze pojechaliśmy na mecz do Nowego Tomyśla. Mierzyliśmy się z miejscową Polonią, która miała jakiś mega rekord nieprzegranych meczów na swoim boisku. Nam się udało przerwać tę serię. Wygraliśmy 3:1. Po końcowym gwizdku świętujemy zwycięstwo, a w pewnym momencie zauważyliśmy, że kibice gospodarzy poubierani w kominiarki, mając w ręku jakieś kije i kamienie, biegną na nas. My od razu dzida, uciekamy do szatni. Wbiegliśmy do budynku i drzwi na klucz. Pamiętam, że któryś z chłopaków skończył ze "śliwką" pod okiem. Później była wzywana policja, musieliśmy wyjeżdżać pod jej eskortą ze stadionu. Do takich wydarzeń się wraca po dłuższym czasie.
Natomiast druga sytuacja była zabawna. To było podczas jednego z meczów wyjazdowych Polonii. Mieliśmy jechać akurat do Rogoźna. Przyszliśmy na zbiórkę i czekamy na „klubowy” autokar. Mija dość dużo czasu, a pojazdu nadal nie ma. W końcu kierownik dowiedział się, że nasz autobus ma awarię i musimy jechać innym. W końcu przyjechał zastępczy, ale okazało się, że jest to autobus miejski... Myślimy „no okey”, damy radę. Pakujemy się, wsiadamy, a tam oprócz nas są jeszcze pasażerowie. Najpierw musieliśmy zrobić „rundkę” wokół całej Chodzieży. Byś musiał widzieć nasze miny w tamtym momencie. Na szczęście zdążyliśmy, ale na ostatnią chwilę. Dosłownie minuty dzieliły nas od tego, aby mecz został uznany jako walkower. Do dziś jak to wspominamy to mamy niezły ubaw.
No a sukcesy sportowe?
Dat nie pamiętam, ale jest to mało istotne. Biorąc pod uwagę czas i warunki, w którym moje pokolenie uczyło się grać w piłkę to samym sukcesem było osiem lat regularnego grania w piłkę w IV lidze, dwa awanse z okręgówki i trzy Puchary Polski. Myślę, że to jest dorobek w miarę okey jak na moje możliwości. Najbardziej pamiętne spotkanie to finał Pucharu Polski w Szamocinie, kiedy wygraliśmy 2:1 ze Spartą Złotów, która wtedy była w IV lidzie. Strzeliłem wówczas dwie bramki, dając tym samym zwycięstwo.
Pamiętam też mój jeden bardzo dobry występ w Koronie. Graliśmy u siebie mecz ligowy z Unią Ujście w sezonie 2012/2013. To było moje najlepsze osiągnięcie indywidulane. Wygraliśmy 11:0, a ja wtedy strzeliłem 6 bramek i zaliczyłem 4 asysty. To był jakiś kosmos. Ja nigdy nie miałem takich statystyk, jak w tym meczu (śmiech).
Najgorszy moment?
Są dwa, które można skleić. Pierwszy z nich to kontuzje. Drugi to finał Pucharu Polski. Polonia grałą z Sokołem Damasławkiem w Chodzieży. Grałem od pierwszej minuty, ale w przerwie zostałem zmieniony. Byłem zdziwiony tą sytuacją, bo było 0:0, a ja nie czułem się najsłabszy na boisku. Bramkę w 119 minucie zdobył Marcin Mazurek i ostatecznie wygraliśmy 1:0. Chciałem dać z siebie coś więcej. To był finał i to jeszcze w Chodzieży. Cóż… nie wyszło. Tak w ogóle to ja lubiłem grać z mocnymi przeciwnikami i w meczach o stawkę więc dlatego tak to pamiętam. Ale żeby była jasność to nie mam żalu do trenera o tę zmianę.
Przy piłce chcesz pozostać?
Szczerze mówiąc to nie wiem… I tak, i nie. W ostatnim czasie złożyłem papiery na kurs trenerski, chociaż nie udało mi się dostać. Będę chciał zrobić ten „papierek”, ale nie wiem, czy się do tego nadaję. Wychodzę z założenia, że wszystko chce robić z pasji. Nie oszukujmy się, że w graniu, a trenowaniu jest różnica. Nie chce robić tego na siłę ale wyłącznie by czuć z tego przyjemność i radość.
Masz swojego następcę. Pójdzie w ślady taty? Trenuje już?
Dominik ma 4 lata. Piłka w w domu jest i często ją używa. Efektem jest chociażby potrzaskany zestaw porcelany na śmietniku (śmiech). Staram się go uczyć jednego, żeby czuł radość i pasję w tym, co robi. Czy to będzie piłka? Zobaczymy.
Rozmawiał Michał Jurek
Zdjęcie: Karol Kaniewski jeszcze w barwach Polonii - spotkanie derbowe z... Koroną Stróżewo